Parafia św. Łukasza Ewangelisty
34-483 Lipnica Wielka 583
tel. (18) 263 45 23
e-mail: parafia@parafia-lipnicawielka.pl
jeszcze komandor
11.50 i 20.12 oraz 21.30 i 22.17. Kiedy myślę o zakończonym spływie Lipniczan po Krutyni Dziabong 2012 - przychodzi mi w pierwszej kolejności do głowy taka właśnie kombinacja liczb. Prezentuje ona kolejno godzinę wyjazdu pośpiechu Warmia z Krakowa Głównego i godzinę przyjazdu tegoż pociągu na dworzec główny w Olsztynie. Druga para liczb to planowana pora wyjazdu autobusu pośpiesznego z Olsztyna i jego przyjazdu na przystanek w Sorkwitach, czyli w miejscowości rozpoczęcia spływu.
Jak zaplanowano - tak się odbyło. Naprawdę, wierzcie nam, można przejechać Polskę wzdłuż pociągiem i autobusem punktualnie, co do minuty. My się trzymamy mocno tej myśli, że to nie było wyjątkowe nasze szczeście, że powoli punktualnie zaczyna się to wszystko kręcić, że Polacy zaczęli stawiać na punktualność i porządek. Efektowna i efektywna życzliwość wobec lipnickich kajakarzy rodzimej firmy Efekt pozostaje poza nawiasem zdumienia. Ona jest sprawdzona. Nie musimy dźwigać bagaży, właściwie z domu wjeżdżamy ich busem do pociągu i wracając - z ich busu wskakujemy wprost pod gorący, relaksujący prysznic, ale zdumiewa i budzi nadzieję poważne potraktowanie pasażera w pełnym rozmiarze dalekobieżnej trasy z południa na północ Polski. Oby tak dalej!
W ogóle czuliśmy się opiekowani na spływie. Pan Biłak wyposażył w formie prezentu dla kajakarzy naszą spływową apteczkę, kajaki wypożyczone w stanicy PTTK w Sorkwitach nie przeciekały, wiosła się nie łamały, portfel spływowy nie świecił pustką. Ba, nawet, dzięki tradycyjnemu zainteresowaniu pracowników Urzędu Gminy w Lipnicy Wielkiej został szczodrze napełniony. Nic, tylko płynąć.
Więc płynęliśmy i dziwiliśmy się, że na Krutyni, na wodnej autostradzie mazurskiej w apogeum sezonu żeglarskiego i przecież ciągle wioślarskiego 2/3 spotkanych kajakarzy to Niemcy. Miejscowi też się dziwili. Gazda z biwaku w Wojnowie narzekał zanim nie rozeznał kto jest kto: Mało Was tu teraz z południa przyjeżdża...nawet księża spływów nie przyprowadzają jak dawniej...pewnie nie macie pieniędzy, co? Nie wyprowadzaliśmy my go z błędu, że tych pieniędzy to na południu młodzież chyba ma za wiele - coraz mniej interesuje ich powrót do natury, wolą spa, solaria, baseny z turkusową, krystaliczną tonią i inne wypasione dodatki. Jeziorzanka im mniej smakuje. Byliśmy przecież uczestnikami najmniej licznego spływu z ponad dwudziestu, które poprowadził komandor - raptem 6 osób.
Właśnie, sześć osób. Agnieszka, studentka - już trzeci raz na spływie, Darek - pracujący, Adam - maturzysta, obaj pierwszy raz na spływie, Ania i Kasia - licealistki, odpowiednio pierwszy i drugi raz w kajaku, no i komandor piszący te słowa. Towarzystwo bezkonfliktowe i pracowite. Komandor nie pamięta, żeby tyle razy na spływie powiedział baaardzo dobrze. Zwykle częściej mówił nikt mnie tu nie słucha, idę się wykąpać : ) Tutaj też chodził się wykąpać ale dla relaksu, nie dla sprzeciwu.
Jak nazwaliśmy tegoroczny spływ? Dziabong. Można w taki sposób spokojnie nazwać łabędzia. Nazwa trafiła bo łabędzie były naszymi towarzyszami niemal na każdym etapie naszego spływu. W slangu z kolei dziabong to śmieszny, nieagresywny człowiek. Takimi byliśmy na spływie. Tak nas postrzegano. Na biwaku na Bełdanach dosiedli się do naszego ogniska Jacek z kolegą, energrtycy z dolnośląskiego. Przyszli z butelką żołądkowej gorzkiej bo to święto, bo wolne, bo trzeba być towarzyskim i machnąć kolejkę, bo przecież na łajbie, czy na kajaku - wszyscy piją. Odmówiliśmy. Nie mogło im się to w głowie pomieścić. Niby okey, niby nad wodą trzeba uważać z alkoholem , niby fajnie, że was stać na to, by odmówić, ale kurde, przecież wszyscy piją. A wy nie pijecie i cały dzień wiosłujecie - jacyś dziwni jesteście. Dziabongi i basta!: )
Mamy też inne, bardzo miłe wspomnienia z biwaku u Tadzia z Felkiem w Krutyni i z Mszy św. na Bełdanach dla Turystycznego Klubu Żeglaskiego Kabestan z Jastrzębia Zdroju w intencji zmarłego tragicznie w maju br. bosmana Józka. Mamy dług wdzięczności wobec sympatycznego małżeństwa wypoczywającego w Dłużcu, które zaprosiło nas spontanicznie i bez obaw do swej willi na olimpijski ćwierćwinał siatkarski Białoczerwonych z Rosjanami. I żal mamy do siatkarzy, że my tu dla nich lądem 4 km i wodą 4 km nocą a oni spuchli. Nic to, prawdziwy kibic umie przegrywać z pupilami.
I to, że tak dobraliśmy się na spływie, że zasadniczo nie przeszkadzało nam milczenie przy ognisku. Nikt nam tego nie nakazywał. Sami wybieralismy kilkanaście minut milczenia przy ogniu pomiędzy patyczkami słów, gdy Ogień - Towarzysz mówił.
Najfajniejsze powiedzonka spływowe? To już tradycja naszych spływów. Tym razem z olkuskiego: Tak, że tego. : ) I wojskowe: Pij wodę, woda jest silna bo statki nosi! : )
Ach, żeby Bóg dał dożyć wakacji przyszłego roku. Przenosimy się na Zachodnie Pomorze. Może gdzieś w okolice poligonu pancernego w Drawsku Pomorskim albo w Bory Tucholskie, niedaleko Swornychgaci: ).
Teraz słówko dla sympatyków kajakowania niezdecydowanych dotąd na uczestnictwo w spływie. Wiemy, że jesteście, że jesteście fajni, że dalibyście radę i czekamy na Was!
Pamiętajcie, codziennie wieczorem, pakując profilaktycznie bibeloty do 60-litrowego worka foliowego powtarzajcie: Brrr...brrr...brrr...Brda. Samo Was utrwali i uodporni na wątpliwości i zahamowania kajakowe : ) Tak, że tego...: )
komandor
Powoli staje się jasne, że góralki i górale lipniccy świetnie sobie radzą i dobrze się czują na tym, czy innym pojezierzu. W czasie tegorocznego spływu na Suwalszczyźnie poznaliśmy odcinek spławny Rospudy od Jeziora Rospuda (wodowaliśmy kajaki w Supieniach) do Jeziora Necko, z którego rzeka wypływa już jako Netta.
To był spływ przełomowych, zaskakujących rozwiązań.
Po pierwsze w maju dowiedzieliśmy się, że nie ma obecnie bezpośredniego połączenia kolejowego Katowic i Krakowa z Suwałkami. Prywatyzujące rozdrobnienie kolei sprawiło, że pociągi Intercity dojeżdżają do Białegostoku wieczorem jednego dnia, a pociągi Przewozów Regionalnych do Suwałk, by pokonać ostatnie ponad 100 km pożądanej trasy odjeżdżają rankiem dnia następnego. Trzeba sobie zorganizować przesiadkowy nocleg. Udało nam się to dzięki gościnności duszpasterzy parafii św. Rocha w Białymstoku usytuowanej tuż przy dworcu PKP w Białymstoku. Ks. Prałat Tadeusz Żdanuk, proboszcz parafii udostępnił nam salkę katechetyczną św. Kazimierza na nocleg przy przesiadce tam i z powrotem. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mogliśmy posłuchać opowiadań o życiu duszpasterskim w diecezji białostockiej, rozwiązać kilka rymowanych zagadek biblijnych i uczestniczyć w triduum przed uroczystością odpustową ku czci patrona parafii.
Po drugie ten trzeci spływ orawski był pierwszym spływem koedukacyjnym : )
Po trzecie damy na naszym spływie zgłosiły swój udział na niespełna tydzień przed rozpoczęciem imprezy (zwykle zamykamy listę uczestników do miesiąca przed wyjazdem). Dość powiedzieć, że jeszcze w Białymstoku w poniedziałek, 8 sierpnia o świcie nie byliśmy pewni, czy dziewczęta będą miały swój kajak, ale w ten sam dzień ok. 10.00, kiedy wylądowaliśmy na dworcu w Suwałkach czekało na nas pięć mocnych, gotowych kajaczków : ) w tym jeden dla dziewcząt. Tutaj serdeczny ukłon w stronę firmy As Tour z Krutyni, zwłaszcza pani Agnieszki, która obsługuje w firmie szlaki kajakowe Suwalszczyzny. Dziękujemy!
Po czwarte, jak w Ewangelii ostatni byli pierwszymi. Właśnie dziewczęta Agnieszka i Kasia dokonały czegoś, co w Himalajach nazwalibyśmy atakiem szczytowym. Po przepłynięciu łaskawej Rospudy, kiedy chłopcy wybrali leniuchowanie-biwakowanie na Białym k. Augustowa, dziewczęta wybrały się na kapryśną Rospudę (szczegółowe, dość zniechęcające opisy po wklikaniu nazwy rzeki w przeglądarkę). Przepłynęły w jeden dzień 30 kilometrowy etap Blizną od Aten do ujścia do Rospudy i dalej Rospudą do biwaku na Białym. Czapki z głów dla ich uporu i wytrzymałości : ).
Po czwarte uczestnik trzeciego orawskiego spływu, Kamil złowił wreszcie na wędkę pierwsze trofeum : ) malutką płotkę, którą uroczyście upiekliśmy na patelni.
Po piąte bywały chłodne, wietrzyste chwile, że chodziliśmy poubierani jak w zimie ale i tak wróciliśmy opaleni : )
Po szóste mieliśmy czas i ochotę, by odwiedzić ważne kulturowo i historycznie miejsca na trasie spływu. Między innymi Uroczysko Święte Miejsce, które wskazuje się jako świadka chrztu Jaćwingów sprzed ponad 700 lat. Odwiedziliśmy też pozostałości po pałacu Ludwika Michała Paca, generała wojsk polskich i napoleońskich, który w pierwszej połowie XIX w. zadbał o rozwój pobliskich Raczek, a potem na brzegu Rospudy wybudował imponujący zespół pałacowo-ogrodowy w Dowspudzie. Po udziale właściciela pałacu w postaniu listopadowym carat wywłaszczył generała z jego majątku, osadził w pałacu rosyjskiego generała Sulimę, którego zadaniem było splądrować pałac i zrujnować go. Uznaliśmy zgodnie na miejscu, że nawet to, co pozostało po dwustu latach po pałacu robi imponujące wrażenie i rzeczywiście wart jest Pac Pac pałaca, a pałac Paca : ).
Czas na podpis pod wspomnieniem. W spływie uczestniczyli wcześniej wspomniane Agnieszka i Kasia, Mariusz i Hubert, Dawid i Łukasz – weteran spływów orawskich, Kamil i Krystian, Patryk (ci ostatni z Lipnicy Małej) i komandor.
Wysyłamy ciepłego smaila w kierunku sponsorów naszego spływu pracujących w Urzędzie Gminy w Lipnicy Wielkiej, którzy regularnie pomagają nam środkami publicznymi w organizacji imprezy wpisującej się na trwałe w kalendarz młodzieżowych wakacji w Lipnicy Wielkiej. Byli z namina Czarnej Hańczy, byli na Słupii, byli i na Rospudzie. Uśmiechamy się również sympatycznie do tych, w których się rodzi chęć popłynięcia w kolejnym spływie. Jesteśmy otwarci na studentów, na małżonków : ) Co w przyszłym roku? Może, da Bóg, szlak wśród Wielkich Jezior Mazurskich, czyli Krutyń…może myk za granicę, na Białoruś, w kierunku Niemna…Możliwości jest coraz więcej. I apetyt spływowiczów też rośnie. Wszak wart kajakarz Pac odważnego spływu pałaca a pałac Paca : )
ahoj!
komandor
Zabytkowe elektownie wodne, duże miasto Słupsk i urocze uzdrowisko nadmorskie, Ustka w biegu rzeki, jeziora zaporowe, wiele godzin samotności, w Sulęczynie hard core'owy ślizg rynną sulęczyńską i na otarcie łez po stratach sprzętowych podpatrywanie Kaszebe, którzy tabaczą, to tylko część atrakcji, jakie zapewnia spływ Słupią.
W środkowym, puszczańskim biegu rzeki łatwiej natknąć się na jelenia, gęgoła, czy bobra, niż na innego kajakarza. Rzekę upodobali sobie wędkarze, którzy gęsto oblegają brzegi jej końcowego odcinka. Szlak w większości jest łatwy, bezpieczny, czasem trzeba sobie przypomnieć o muskulaturze i przenieść kajaki obok elektrowni. Rzeka może się podobać o każdej porze roku, najlepiej jednak wyruszyć na spływ późnym latem - wtedy woda wciąż ciepła, a grzyby same wskakują spływowiczom do kajaka.
Wtedy właśnie, w połowie sierpnia 2010 r. wybrali się na Słupię Orawiacy z Lipnicy. Zapraszamy do kajaka, tylko koniecznie proszę założyć kapoki ; )a.z.
Często zdarza się, że przebywanie ze sobą, wspólny wypoczynek, czy jakaś inna forma przeżyciowa przynoszą powiedzenie po wielekroć wypowiadane przez uczestników, które później staje się znakiem rozpoznawczym przeżytego czasu. Pojawia się kod, który dla uczestników znaczy wiele, budzi uśmiech, sympatię a dla kogoś z zewnątrz jest słabo rozpoznawany. Powstaje taki akustyczny totem integrujący i zapewniający tożsamość bohaterów imprezy.
Tutaj poznasz kod, który obowiązywał na spływie kajakowym Wingryna po Czarnej Hańczy w lipcu 2009 roku. W spływie tym uczestniczyli kajakarze z Krakowa i z Lipnicy Wielkiej. Ten spływ miał swój sympatyczno-towarzyski kod.
Krakowscy kajakarze, ściślej Paweł – „Witaminka” powtarzał spontanicznie ku zadowoleniu, albo na znak akceptacji: „o to, to, to, to, to, to : )” Aniśmy się oglądnęli gdy wielu z nas, uczestników spływu, zjadając smakowicie zapieczonego na ognisku tosta, wypijając aromatyczny jogurt, ułożywszy się wygodnie w śpiworze, namierzywszy stosownego suchara na ognisko, albo usiadłszy wygodnie w kajaku powtarzało jak mantrę: „o to, to, to, to, to, to :)” Wszyscy kajakarze wiedzieli wtedy, że jest dobrze, że nie ma nerwów, jest wygodnie i przychylnie.
Mieliśmy też powiedzenie dopingujące: „jedziesz, jedziesz, bólu nie czujesz”. Przywiózł je z któregoś obozu treningowego lipniczanin Andrzej, podpora MKS Babia Góra w Lipnicy Wielkiej. Przydawało się ono na wąskich odcinkach rzeki, gdy trzeba było przedzierać się przez przeszkodę z trzciny, przy rąbaniu lub pileniu gnotka, przy zagrzewaniu do strzelenia bramki zawodników damskich i męskich na leśnym boisku.
Ot, słowa klucze otwierające komnatę wspomnień z aktywnego wypoczynku na świeżym powietrzu.
A skąd Wingryna? To imię bohaterki legendy opowiadanej nad Wigrami. Była uroczą i odważną córką osadnika znad Wigier. Podczas burzy na jeziorze uratowała brata Floriana, kamedułę, zbieracza ziół. Zmarła z tęsknoty za ukochanym, po jego śmierci w klasztorze z tęsknoty za ukochaną. Widzieli się tylko raz w życiu przez krótką chwilę, w niepokojących okolicznościach, ale w rozłące nie przestali o sobie myśleć i siebie wspierać. Ponoć drzewa na niejednej wyspie wigierskiej szumią romantycznie o ich miłości.
Co jeszcze pozostaje pamiątką ze spływu? Ok. 120 km. przepłyniętych przy pomocy wioseł rzeką, kanałem Augustowskim i jeziorami. Msze św. sprawowane zwykle pod gołym niebem, w świątyniach, które przygotowała natura chwaląca Boga swą rożnorodnością i pięknem. Dobra atmosfera w grupie spływowej. Życzliwość i pogoda ducha dominująca nad chwilami zmęczenia i zapalczywości. Porządek, który pozostawiali po sobie spływowicze na polanach biwakowych. Dreszczyk przy śluzowaniu w komorach wybudowanych przez polskich żołnierzy – inżynierów w XIX w. Ku przestrodze taniec śmierci namalowany na ścianie krypty grobowej w wigierskim klasztorze pokamedulskim. Opalenizna i tężyzna : ). Umiejętność nawigowania kajakiem : ) Smak wędzonej sielawy zjedzonej nad Orlim tuż po kąpanku. Kąpanku dobrowolnym i wymuszonym : ) Albo wielość mutacji smakowych i wyglądowych suwalskiej jagodzianki : ) Hymn Orawy śpiewany jak szanta, przy wiosłowaniu na rzece i na jeziorze.
Wdzięczność dla sponsorów naszego spływu : ) I odliczanie dni do następnego kajakowania w kolejne wakacje. Po której rzece? Tym razem może po Słupii, wprost na bałtycką plażę. O to,to,to,to,to.to!!! : ) a.z.