Parafia Rzymskokatolicka Św. Łukasz Ewangelisty w Lipnicy Wielkiej
Parafia Rzymskokatolicka
Św. Łukasz Ewangelisty
w Lipnicy Wielkiej
Galeria zdjęć

Galeria zdjęć:

News

2014: Obra i Obrzyca, czyli o tym jak mucharski batalion pościgowy doszedł lipnicki zwiad

   Zgadnijcie ile zapłaciliśmy za noclegi podczas tegorocznego, dwunastodniowego spływu w przeliczeniu na osobę?
    Sto? Mniej!
    Pięćdziesiąt? Mniej!
    Dwadzieścia? To chyba niemożliwe? Jeszcze mniej!
    Pięć złotych polskich SŁOWNIE! W stanicy wodnej w św. Wojciechu. I to jeszcze właściciel mając wyrzuty, że nas "strzyże" dorzucił ciekawą mapę okolicy. Taka jest ta kajakarska okolica dorzecza Obry. Dzika, acz przystępna dla turystów. Bezludne biwaki na polu, w lesie albo te w centrum wsi z pełną infrastrukturą biwakową (pomosty, wiaty, TOY TOYe, miejsca na ogniska) wszystko za darmo, z ambicją, by pomóc turystom, by ich zachęcić do powrotu, do częstego wypoczynku w lubuskiem.
     Może to św. Wojciech dobrotliwie błogosławił nam wiosłem? A może święci: Krystyn, Mateusz, Izaak, Jan i Benedykt - pierwsi męczennicy Polski (1003 r.) wstawiali się za nami chudockami? : ) A może Jan Paweł odmówił za nas w oknie Domu Ojca którąś horkę (godzinę brewiarzową)? Bóg to wie. Polecamy taki wypoczynek tym z wychudzonymi portfelami i nie tylko.
    Płynęliśmy najpierw Obrzycą od Lubiatowa do Kargowej, a później Obrą od Kopanicy do Skwierzyny. Ok. 150 km szlaku spławnego. Dla mniej zorientowanych w polskiej geografii to obszar pomiędzy Zieloną Górą a Gorzowem Wielkopolskim. 550 km od Lipnicy na północny zachód.
    Obra wije się zasadniczo na północ, pograniczem województwa wielkopolskiego i lubuskiego. Wychodząc z kajaków na ląd stawaliśmy raz na terytorium najstarszej diecezji polskiej - archidiecezji poznańskiej (powstała w 968 r. ), to zaś nasze stopy dotykały ziemi dekanatów jednej z najmłodszych diecezji  w Polsce - diecezji zielonogórsko-gorzowskiej (powstała w 1992 r.). Stąd w czasie Mszy św. odprawianych podczas spływu codziennie modliliśmy się a to za naszego biskupa Stanisława, a to za bpa Stanisława (Gądeckiego z Poznania - Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski) a jeszcze kiedy indziej za bpa Stefana (Regmunta) - ordynariusza zielonogórsko-gorzowskiego.  Mieliśmy również świadomość, że płyniemy historycznym pograniczem pomiędzy Koroną Polską a Branderburgią. Nasz tegoroczny spływ nazwaliśmy Drumlin - ot ukłon w stronę epoki lodowcowej ; ), która dała geologiczny początek okolicy naszego wypoczynku.
    Podczas kajakowania na Obrze bynajmniej nie było lodowato : ) Świetna pogoda z jedną burzą na Obrzycy i z jednym intensywniejszym deszczem przed biwakiem na Chobienickim to błogosławieństwo w kapryśnym, mokrym i chłodnym, 2014 roku. Dziękowaliśmy Bogu za pogodę każdego dnia słysząc, że w Lipnicy każdy z naszych (d)Obrych dni jest burzowy i ulewny.
      Imiona dwunastu pogromców Obry, kajakarzy Drumlina to: Dominika, Sylwia i Klaudia oraz Kamil, Tobiasz, Sylwek i Łukasz i piszący te słowa Zbig z Lipnicy. Z parafii św. Wojciecha w Mucharzu Adam, Kamil i Piotr oraz ks. Leszek (Spływowy Majster). Żeby wszystko było jasne Majster (szef batalionu pościgowego) formalnie opiekował się ósemką kajakarzy, a komandor jacy zwiadowczą dwójką. Spływ potwierdził sens eksperymentalnego rozwiązania dwóch kuchni, dwóch budżetów spływowych, dwóch terminów i jednej braci kajakarskiej na biwaku i na wodzie. Fajnie, że tak też się udaje.
    Sama Obra zupełnie nas zaskoczyła. W górnym biegu, zwłaszcza w rejonie Rybojadów mętna i cuchnąca, z ławicami śniętych ryb. Ponoć w wyniku namnażania się zielenic. Żadnej chemii, żadnych wyziewów, jak podkreślali miejscowi, a jednak pierwszy raz właśnie na Obrze w rejonie leśniczówki w Rańsku straciłem na rzece apetyt. Dalej natomiast, od mostu w Paklicku zdumiewająca zmiana na lepsze. Czysta, przejrzysta, świeża, chyża woda z piaszczystym korytem do samej Skwierzyny, tuż przed ujściem do Warty. Tam nie omijaliśmy żadnej okazji do kąpieli, bywały dni, że było tych kąpieli pięć, czy sześć. Rano, wieczór, we dnie i w nocy też. Ciągle pod opieką Aniołów Stróżów.
    Za kanonizację św. Jana Pawła II dziękowaliśmy zwłaszcza w Zbąszyniu, przy jego pomniku. Jedynym na świecie w kajaku.
    Nie słyszeliśmy żadnego kobziarza, ale mieliśmy świadomość, że przepływamy przez region kozła, w którym ludzie wspólnie naprawdę robią wiele, by pokazać jego walory turystyczne i zachęcić do odwiedzin. Zobaczcie na przykład w jakim entuzjastycznym klimacie powstawała mediateka w Kargowej.
 
 
 
        Albo jak trafnie wkomponowano w pejzaż miasteczka hipermarket nie obawiając się wykorzystania archiwalnych fotografii z okresu, w którym Kargowa należała do Rzeszy. Zresztą drogowskazy miejskie w Kargowej wszystkie są dwu: polsko- i niemieckojęzyczne.
     Żałowaliśmy za to szczerze, że parowozownia w Wolsztynie zamarła jak makieta. Jeszcze ponoć rok temu odjeżdżał ze stacji w Wolsztynie pociąg zapięty do lokomotywy parowej. W tym roku koniec. Klapa. Nie wierzę, żeby to nie było atrakcyjne, a co za tym idzie opłacalne. My byśmy na pewno pojechali a nawet popchali, gdyby trzeba było : )
    Wróćmy na Obrę. W wodzie na szlaku mnóstwo ryb (więcej tych żywych). W wodzie i nad wodą mnóstwo wędkarzy, również kobiet : ) W powietrzu mnóstwo ptaków. O to, to, to, to, to : )
    Aha, właśnie, jeszcze coś o atmosferze w obozie, której wyrazem jest zwykle spływowe powiedzonko. Przed spotkaniem z mucharską częścią spływu (pierwszy tydzień) w gronie trojga wiele fascynacji rodziną. Wspomnienia rodzinne, szacun dla rodziców, próba przymiarki, czy by sobie tu z nami poradzili. Wiele łorawskich śpiywek na biwaku i na wodzie. Mundialowe emocje, zwłaszcza podczas półfinału Niemcy - Brazylia. Pamiętacie? Kierunkowy do Wrocławia - 7:1 : ) : ) Choć w czasie półfinału Holandia - Argentyna też nie brakowało emocji. Wszystko to zobaczyliśmy w przytulnej restauracji Maraton na rynku w Kargowej.
    I to, że w miarę upływu wakacji coraz bardziej nam się chciało wszystkim pichcić. Nie tam jakieś torebki, czy słoiki, tylko konkretna gotowana rzepka z dobrą surówką z sałaty i kefiru po orawsku i jakimś mięsnym wkładem. Mile widziany był kiszony ogórek, który dziwnie syczał przy napoczynaniu  ; )
    Po spotkaniu z Mucharzanami (w drugim tygodniu spływu) było nieobliczalnie:
    fikuśnie
 
 

    muskularnie (chłopcy obejrzawszy wywiad z Łukaszem - świetnie zapowiadającym się beniaminkiem bokserskim stawiali się w jego roli boksując i zapasując na biwakowych murawach)
 
 
 
    i leżakująco :)    
 
 
 
 
 
 
     W pierwszym i drugim tygodniu spływu najczęściej skandowanym słówkiem było Odpływaaaamyyyy! Co oznacza, że zwykle nie chciało nam się odpływać.
    Piękny czas! Bogu niech będą dzięki! I p. Jerzemu Jaszczakowi, z synem Izydorem, z Kargowej, który logistycznie obsłużył nasz skomplikowany spływ. Możecie też obejrzeć jak wspomina spływ batalion pościgowy z Mucharza : )
    Co za rok? Jak Bóg da - pozostajemy na zachodzie Polski. Czas na Bóbr i Kwisę.
    Odpływaaaamyyyy!


                                                                                                                          komandor

News

2013: Drawa i Noteć czyli o chlupchlup przez poligon, o czuwaj Wasyla i o kolumbie rocznik 70ty

     Zastanawiam się jako komandor kiedy sam popłynę na wakacje. Gdyby tak się stało - to by jednocześnie oznaczało, że przestanę być komandorem, bo jak tu być komandorem dla siebie samego? Jest się nad czym zastanowić, bo gdy przyjmiemy dotychczasową tendencję spadku uczestników lipnickiego spływu: w 2012 - sześcioro, w 2013 - trzech, to w 2014 roku nawet dla mnie samego mogłoby zabraknąć miejsca.
      Eeeech tam, na szczęście to tylko statystyyyyki.
      W tym roku z początkiem lipca (bardzo dobry, ciepły termin) spłynęliśmy Drawą od Czaplinka do Krzyża z niewielkim deserkiem na Noteci (od Krzyża Wielkopolskiego Do Drezdenka) Łącznie 183 km szlaku spławnego. To był spływ dla duchownych: dwóch księży i kleryka. Kajakarze to: piszący te słowa, nasz rodak Leszek oraz kleryk Kamil. Testowaliśmy na spływie późniejszy przyjazd jednego uczestnika Kamila i wcześniejszy jego wyjazd. Nie łatwo się zdecydować na takie rozwiązanie (dodatkowy transport kajaka, utrudniona możliwość dołączenia z lądu do płynących dziką rzeką zwłaszcza jeśli dołączający nie zna nadrzecznych terenów) ale spróbowaliśmy i udało się. Dużo tutaj zawdzięczamy Radkowi Wawrowi z Czaplinka, właścicielowi firmy Mrówka wypożyczającej kajaki na szlaki Pojezierza Drawskiego. Powierzył nam drugi kajak od początku do końca spływu zaznaczając, że gdyby Kamil nie dojechał - będziemy mieli kajak za darmo. Mieliśmy od początku do końca miejsce zarezerwowane dla Kamila i wolne dla kogokolwiek, kto chciałby z nami wsiąść do kajaka. Komfort i wygoda za cenę nieco mocniejszego pociągnięcia wiosłem na jeziorze. Jak zapasowy koń na prerii ze świeżymi siłami. Radek jest też wpływowym krezusem na Pojezierzu Drawskim. Jak ochrzani narowistego orawskiego kierowcę za przekraczanie prędkości w terenie zabudowanym, to nawet fotoradar nie ma nic do powiedzenia ; ) 
         Gdyby ktoś chciał zabookować Radka kajaki na Drawę lub na Piławę first minute  - to niech się nastawia na zimę. Radek zapowiedział, że wpadnie z rodzinką pod Babią z rewizytą na narty ; )
      Dzięki Radku!
     To był spływ częstych kontaktów z harcerzami. Najpierw z żeńskim zastępem z Warszawy wzbogaconym o włochatego, miauczącego druha Wasyla w klatce : ) Wasyl był wielką zgubą, którą cały rozgoryczony zastęp, nie wyłączając ratownika szukał przez półtora doby na Rzepowskim ; ) Był też Wasyl małym synem marnotrawnym. Małym na miarę możliwości zwierzątka - małego brata człowieka, jak chce św. Franciszek. Kiedy Wasyl wrócił po baciarce do obozu o północy opłakany przez cały żeński zastęp - nie padł na kolana, nie rzucił się pani w ramiona z prośbą, by uczyniła go przynajmniej służącym w swoim domu jak to uczynił jego ewangeliczny większy brat. On po prostu zamiauczał na znak, że jest głodny ; ) Tylko tyle, ale i to wystarczyło żeby zastęp harcerskich płaczek zamienił się w uśmiechnięte dziewczyny traktory ; )
         Nawiązaliśmy też spływając kontakt z harcerzami-nauczycielami z 2. gorzowskiego Liceum im. Marii Curie Skłodowskiej, zwłaszcza z geografem, Radkiem Jaroszewiczem, który prowadząc w wielkim spływie swych uczniów i studentów zaklina magicznie swym ekscentrycznym, acz przymilnym barytonem każdą drawską polanę, zwłaszcza w Drawskim Parku Narodowym na Barnimiu, czy na Pstrągu - jak kto woli. Po prostu, po zmierzchu przy ognisku bierze gitarę, śpiewa niebanalne, mądrze, ze smakiem wybrane kawałki,
 
 
       których próbkę prezentujemy również w podpisach pod zdjęciami i kajakarze zahipnotyzowani monumentem jego barytonu sami wychodzą z nor, z zakątków biwaku, ze śpiworów, z namiotów. Po godzinie sami nie rozumieją jak to sie stało, że bez piwka czy gorzałki pękają w nich opory, że śpiewają w grupie, że są ogniskowym kręgiem. Radek ma siostrę Izę, obozową paciamamę o której żartuje, że siostry się nie wybiera ; ) Zwłaszcza gdy ta przygotowując kolejne smaczne obozowe gorące danie dla 30 głodnych gęb roześmieje się na polanie tak, że sosny tracą szyszki ; ) Radek jest jednym z założycieli Stowarzyszenia Turystyki kwalifikowanej Traper 23 w Gorzowie. Ma wielu fajnych znajomych zakręconych aktywną turystyką.
       Kolumb, rocznik 70ty : )
      Jeśli go spotkacie na szlaku turystycznym Ziemi Lubuskiej lub w Wielkopolsce - idźcie za nim w ciemno. Jak jego uczniowie na lekcjach geografii gdy został Belfrem Roku i Aparycją Roku 2010 w gimplu, w którym uczy : )
 Aha, no i Radek Wawer, ten od Mrówki ma też rodowód harcerski. Nawet w nazwie firmy zostało harcerskie wspomnienie. Czuwaj!
      Mamy w pamięci po spływie Drawą kilka bardzo sympatycznych wieczorów i poranków spędzonych pod biwakową wiatą z małżeństwem kajakarzy z Rybnika. I wspólne plany kajakowe, by wyruszyć na Obrę od Zbąszynia. Nie wiemy kiedy, ale mamy przeczucie, że się spotkamy na kajakowym szlaku. Bo kajakarze  na kajakowym szlaku znajdują się jak ziarnka w korcu maku.
      Mamy na koncie po spływie Drahimia 2013 najwcześniejszą pobudkę spływową. O 3.30 ! I bezszelestny etap spływu o świcie przez poligon w Drawsku Pomorskim, czyli w miejscu do którego, gdy wpływasz - ryzykujesz życie.
 
 

       Mamy wspomnienia leniuchowania nad Drawą w pozycji horyzontalnej lub nieco hiperbolicznie przekrzywionej. Mamy wspomnienia baraszkowania w toni Drawy : )
 
  

         Mamy też niezapomniane wrażenie treningu biegowego po lub przed każdym kajakowym etapem. Czasem wręcz na bosaka ; ) Spotkaliśmy też nieopodal Drawna prawdziwego wilka morskiego, kapitana Polskiej Żeglugi Morskiej, który przepłynął wszystkie oceany świata wzdłuż i wszerz, w tym wcale niemało na masowcu MS Orawa (!). Przebywał na urlopie z żoną i dwiema sympatycznymi wnuczkami odpoczywając przed kolejnym rejsem. Gdzie odpoczywał? Oczywiście nad wodą, w ośrodku wczasowym szczecińskiego PŻM-u. Dziwił się, że matką chrzestną MS Orawy nie była któraś gaździnka orawska : ). Zapodał nam, że musimy lepiej dbać o takie promocyjne smaczki. Mieć takiego kolosalnego ambasadora dźwigającego 38 tysięcy ton i cumującego w największych portach świata - niewielu sobie może pozwolić na taką promocję swego regionu.
    Co jeszcze? Drawa słyszała też łorawskie śpiywki Leszka i Kamila, oraz nasze wspólne chwalenie Wszechmocnego za pogodę, za zdrowie i za siły na szlaku. Brewiarzowe lub mszalne chwalenie. Drawa porwała też komandorowi okulary w miejscu w którym komandor nigdy by nie przypuszczał, że Drawie jego okulary się przydadzą ; )
    Nawet przekonaliśmy się wspólnie o tym, że oscypek orawski znad Krzywania znakomicie smakuje nad Drawą. Wszystko dobrze. Bardzo dobrze. Rzekłbym nawet wyśmienicie!  Tylko dlaczego Was tam nie było? Doprawdy trudno zrozumieć. Głębokości : )
                                                                                                                                          

                                                                                                                                                                                                                                   jeszcze komandor  

News

2012: Krutynia, czyli o poczynaniach Lipniczan z Dziabongami na żeglownej autostradzie mazurskiej : )

       11.50 i 20.12 oraz 21.30 i 22.17. Kiedy myślę o zakończonym spływie Lipniczan po Krutyni Dziabong 2012 - przychodzi mi w pierwszej kolejności do głowy taka właśnie kombinacja liczb. Prezentuje ona kolejno godzinę wyjazdu pośpiechu Warmia z Krakowa Głównego i godzinę przyjazdu tegoż pociągu na dworzec główny w Olsztynie. Druga para liczb to planowana pora wyjazdu autobusu pośpiesznego z Olsztyna i jego przyjazdu na przystanek w Sorkwitach, czyli w miejscowości rozpoczęcia spływu.
      Jak zaplanowano - tak się odbyło. Naprawdę, wierzcie nam, można przejechać Polskę wzdłuż pociągiem i autobusem punktualnie, co do minuty. My się trzymamy mocno tej myśli, że to nie było wyjątkowe nasze szczeście, że powoli punktualnie zaczyna się to wszystko kręcić, że Polacy zaczęli stawiać na punktualność i porządek. Efektowna i efektywna życzliwość wobec lipnickich kajakarzy rodzimej firmy Efekt pozostaje poza nawiasem zdumienia. Ona jest sprawdzona. Nie musimy dźwigać bagaży, właściwie z domu wjeżdżamy ich busem do pociągu i wracając - z ich busu wskakujemy wprost pod gorący, relaksujący prysznic, ale zdumiewa i budzi nadzieję poważne potraktowanie pasażera w pełnym rozmiarze dalekobieżnej trasy z południa na północ Polski. Oby tak dalej!
      W ogóle czuliśmy się opiekowani na spływie. Pan Biłak wyposażył w formie prezentu dla kajakarzy naszą spływową apteczkę, kajaki wypożyczone w stanicy PTTK w Sorkwitach nie przeciekały, wiosła się nie łamały, portfel spływowy nie świecił pustką. Ba, nawet, dzięki tradycyjnemu zainteresowaniu pracowników Urzędu Gminy w Lipnicy Wielkiej został szczodrze napełniony. Nic, tylko płynąć.
        Więc płynęliśmy i dziwiliśmy się, że na Krutyni, na wodnej autostradzie mazurskiej w apogeum sezonu żeglarskiego i przecież ciągle wioślarskiego 2/3 spotkanych kajakarzy to Niemcy. Miejscowi też się dziwili. Gazda z biwaku w Wojnowie narzekał zanim nie rozeznał kto jest kto: Mało Was tu teraz z południa przyjeżdża...nawet księża spływów nie przyprowadzają jak dawniej...pewnie nie macie pieniędzy, co? Nie wyprowadzaliśmy my go z błędu, że tych pieniędzy to na południu młodzież chyba ma za wiele - coraz mniej interesuje ich powrót do natury, wolą spa, solaria, baseny z turkusową, krystaliczną tonią i inne wypasione dodatki. Jeziorzanka im mniej smakuje. Byliśmy przecież uczestnikami najmniej licznego spływu z ponad dwudziestu, które poprowadził komandor - raptem 6 osób.
     Właśnie, sześć osób. Agnieszka, studentka - już trzeci raz na spływie, Darek - pracujący, Adam - maturzysta, obaj pierwszy raz na spływie, Ania i Kasia - licealistki, odpowiednio pierwszy i drugi raz w kajaku, no i komandor piszący te słowa. Towarzystwo bezkonfliktowe i pracowite. Komandor nie pamięta, żeby tyle razy na spływie powiedział baaardzo dobrze. Zwykle częściej mówił nikt mnie tu nie słucha, idę się wykąpać : ) Tutaj też chodził się wykąpać ale dla relaksu, nie dla sprzeciwu.
      Jak nazwaliśmy tegoroczny spływ? Dziabong. Można w taki sposób spokojnie nazwać łabędzia. Nazwa trafiła bo łabędzie były naszymi towarzyszami niemal na każdym etapie naszego spływu. W slangu z kolei dziabong to śmieszny, nieagresywny człowiek. Takimi byliśmy na spływie. Tak nas postrzegano. Na biwaku na Bełdanach dosiedli się do naszego ogniska Jacek z kolegą, energrtycy z dolnośląskiego. Przyszli z butelką żołądkowej gorzkiej bo to święto, bo wolne, bo trzeba być towarzyskim i machnąć kolejkę, bo przecież na łajbie, czy na kajaku - wszyscy piją. Odmówiliśmy. Nie mogło im się to w głowie pomieścić. Niby okey, niby nad wodą trzeba uważać z alkoholem , niby fajnie, że was stać na to, by odmówić, ale kurde, przecież wszyscy piją. A wy nie pijecie i cały dzień wiosłujecie - jacyś dziwni jesteście. Dziabongi i basta!: )
         Mamy też inne, bardzo miłe wspomnienia z biwaku u Tadzia z Felkiem w Krutyni i z Mszy św. na Bełdanach dla Turystycznego Klubu Żeglaskiego Kabestan z Jastrzębia Zdroju w intencji zmarłego tragicznie w maju br. bosmana Józka. Mamy dług wdzięczności wobec sympatycznego małżeństwa wypoczywającego w Dłużcu, które zaprosiło nas spontanicznie i bez obaw do swej willi na olimpijski ćwierćwinał siatkarski Białoczerwonych z Rosjanami. I żal mamy do siatkarzy, że my tu dla nich lądem 4 km i wodą 4 km nocą a oni spuchli. Nic to, prawdziwy kibic umie przegrywać z pupilami.
      I to, że tak dobraliśmy się na spływie, że zasadniczo nie przeszkadzało nam milczenie przy ognisku. Nikt nam tego nie nakazywał. Sami wybieralismy kilkanaście minut milczenia przy ogniu pomiędzy patyczkami słów, gdy Ogień - Towarzysz mówił.
        Najfajniejsze powiedzonka spływowe? To już tradycja naszych spływów. Tym razem z olkuskiego: Tak, że tego. : ) I wojskowe: Pij wodę, woda jest silna bo statki nosi! : )
       Ach, żeby Bóg dał dożyć wakacji przyszłego roku. Przenosimy się na Zachodnie Pomorze. Może gdzieś w okolice poligonu pancernego w Drawsku Pomorskim albo w Bory Tucholskie, niedaleko Swornychgaci: ).
      Teraz słówko dla sympatyków kajakowania niezdecydowanych dotąd na uczestnictwo w spływie. Wiemy, że jesteście, że jesteście fajni, że dalibyście radę i czekamy na Was!
        Pamiętajcie, codziennie wieczorem, pakując profilaktycznie bibeloty do 60-litrowego worka foliowego powtarzajcie: Brrr...brrr...brrr...Brda. Samo Was utrwali i uodporni na wątpliwości i zahamowania kajakowe : ) Tak, że tego...: )

komandor

News

2011: Rospuda, czyli o tym, że pałac wart Paca, a Pac pałaca

      Powoli staje się jasne, że góralki i górale lipniccy świetnie sobie radzą i dobrze się czują na tym, czy innym pojezierzu. W czasie tegorocznego spływu na Suwalszczyźnie poznaliśmy odcinek spławny Rospudy od Jeziora Rospuda (wodowaliśmy kajaki w Supieniach) do Jeziora Necko, z którego rzeka wypływa już jako Netta.
      To był spływ przełomowych, zaskakujących rozwiązań.
     Po pierwsze w maju dowiedzieliśmy się, że nie ma obecnie bezpośredniego połączenia kolejowego Katowic i Krakowa z Suwałkami. Prywatyzujące rozdrobnienie kolei sprawiło, że pociągi Intercity dojeżdżają do Białegostoku wieczorem jednego dnia, a pociągi Przewozów Regionalnych do Suwałk, by pokonać ostatnie ponad 100 km pożądanej trasy odjeżdżają rankiem dnia następnego. Trzeba sobie zorganizować przesiadkowy nocleg. Udało nam się to dzięki gościnności duszpasterzy parafii św. Rocha w Białymstoku usytuowanej tuż przy dworcu PKP w Białymstoku. Ks. Prałat Tadeusz Żdanuk, proboszcz parafii udostępnił nam salkę katechetyczną św. Kazimierza na nocleg przy przesiadce tam i z powrotem. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mogliśmy posłuchać opowiadań o życiu duszpasterskim w diecezji białostockiej, rozwiązać kilka rymowanych zagadek biblijnych i uczestniczyć w triduum przed uroczystością odpustową ku czci patrona parafii.
       Po drugie ten trzeci spływ orawski był pierwszym spływem koedukacyjnym : )
      Po trzecie damy na naszym spływie zgłosiły swój udział na niespełna tydzień przed rozpoczęciem imprezy (zwykle zamykamy listę uczestników do miesiąca przed wyjazdem). Dość powiedzieć, że jeszcze w Białymstoku w poniedziałek, 8 sierpnia o świcie nie byliśmy pewni, czy dziewczęta będą miały swój kajak, ale w ten sam dzień ok. 10.00, kiedy wylądowaliśmy na dworcu w Suwałkach czekało na nas pięć mocnych, gotowych kajaczków : ) w tym jeden dla dziewcząt. Tutaj serdeczny ukłon w stronę firmy As Tour z Krutyni, zwłaszcza pani Agnieszki, która obsługuje w firmie szlaki kajakowe Suwalszczyzny. Dziękujemy!
      Po czwarte, jak w Ewangelii ostatni byli pierwszymi. Właśnie dziewczęta Agnieszka i Kasia dokonały czegoś, co w Himalajach nazwalibyśmy atakiem szczytowym. Po przepłynięciu łaskawej Rospudy, kiedy chłopcy wybrali leniuchowanie-biwakowanie na Białym k. Augustowa, dziewczęta wybrały się na kapryśną Rospudę (szczegółowe, dość zniechęcające opisy po wklikaniu nazwy rzeki w przeglądarkę). Przepłynęły w jeden dzień 30  kilometrowy etap Blizną od Aten do ujścia do Rospudy i dalej Rospudą do biwaku na Białym. Czapki z głów dla ich uporu i wytrzymałości : ).
      Po czwarte uczestnik trzeciego orawskiego spływu, Kamil złowił wreszcie na wędkę pierwsze trofeum : ) malutką płotkę, którą uroczyście upiekliśmy na patelni.
        Po piąte bywały chłodne, wietrzyste chwile, że chodziliśmy poubierani jak w zimie ale i tak wróciliśmy opaleni : )
      Po szóste mieliśmy czas i ochotę, by odwiedzić ważne kulturowo i historycznie miejsca na trasie spływu. Między innymi Uroczysko Święte Miejsce, które wskazuje się jako świadka chrztu Jaćwingów sprzed ponad 700 lat. Odwiedziliśmy też pozostałości po pałacu Ludwika Michała Paca, generała wojsk polskich i napoleońskich, który w pierwszej połowie XIX w. zadbał o rozwój pobliskich Raczek, a potem na brzegu Rospudy wybudował imponujący zespół pałacowo-ogrodowy w Dowspudzie. Po udziale właściciela pałacu w postaniu listopadowym carat wywłaszczył generała z jego majątku, osadził w pałacu rosyjskiego generała Sulimę, którego zadaniem było splądrować pałac i zrujnować go. Uznaliśmy zgodnie na miejscu, że nawet to, co pozostało po dwustu latach po pałacu robi imponujące wrażenie i rzeczywiście wart jest Pac Pac pałaca, a pałac Paca : ).    
      Czas na podpis pod wspomnieniem. W spływie uczestniczyli wcześniej wspomniane Agnieszka i Kasia, Mariusz i Hubert, Dawid i Łukasz – weteran spływów orawskich, Kamil i Krystian, Patryk (ci ostatni z Lipnicy Małej) i komandor.
     Wysyłamy ciepłego smaila w kierunku sponsorów naszego spływu pracujących w Urzędzie Gminy w Lipnicy Wielkiej, którzy regularnie pomagają nam środkami publicznymi w organizacji imprezy wpisującej się na trwałe w kalendarz młodzieżowych wakacji w Lipnicy Wielkiej. Byli z namina Czarnej Hańczy, byli na Słupii, byli i na Rospudzie. Uśmiechamy się również sympatycznie do tych, w których się rodzi chęć popłynięcia w kolejnym spływie. Jesteśmy otwarci na studentów, na małżonków : ) Co w przyszłym roku? Może, da Bóg, szlak wśród Wielkich Jezior Mazurskich, czyli Krutyń…może myk za granicę, na Białoruś, w kierunku Niemna…Możliwości jest coraz więcej. I apetyt spływowiczów też rośnie. Wszak wart kajakarz Pac odważnego spływu pałaca a pałac Paca : )


ahoj!
komandor

News

2010: Słupia, czyli o spływie poznawania Kaszubów przez Orawiaków : )

      Zabytkowe elektownie wodne, duże miasto Słupsk i urocze uzdrowisko nadmorskie, Ustka w biegu rzeki, jeziora zaporowe, wiele godzin samotności, w Sulęczynie hard core'owy ślizg rynną sulęczyńską i na otarcie łez po stratach sprzętowych podpatrywanie Kaszebe, którzy tabaczą, to tylko część atrakcji, jakie zapewnia spływ Słupią.
      W środkowym, puszczańskim biegu rzeki łatwiej natknąć się na jelenia, gęgoła, czy bobra, niż na innego kajakarza. Rzekę upodobali sobie wędkarze, którzy gęsto oblegają brzegi jej końcowego odcinka. Szlak w większości jest łatwy, bezpieczny, czasem trzeba sobie przypomnieć o muskulaturze i przenieść kajaki obok elektrowni. Rzeka może się podobać o każdej porze roku, najlepiej jednak wyruszyć na spływ późnym latem - wtedy woda wciąż ciepła, a grzyby same wskakują spływowiczom do kajaka.
       Wtedy właśnie, w połowie sierpnia 2010 r. wybrali się na Słupię Orawiacy z Lipnicy. Zapraszamy do kajaka, tylko koniecznie proszę założyć kapoki ; )a.z.     

News

2009: Czarna Hańcza, czyli jak spływali Krakowiacy i Orawscy Górale

      Często zdarza się, że przebywanie ze sobą, wspólny wypoczynek, czy jakaś inna forma przeżyciowa przynoszą powiedzenie po wielekroć wypowiadane przez uczestników, które później staje się znakiem rozpoznawczym przeżytego czasu. Pojawia się kod, który dla uczestników znaczy wiele, budzi uśmiech, sympatię a dla kogoś z zewnątrz jest słabo rozpoznawany. Powstaje taki akustyczny totem integrujący i zapewniający tożsamość bohaterów imprezy.
    Tutaj poznasz kod, który obowiązywał na spływie kajakowym Wingryna po Czarnej Hańczy w lipcu 2009 roku. W spływie tym uczestniczyli kajakarze z Krakowa i z Lipnicy Wielkiej. Ten spływ miał swój sympatyczno-towarzyski kod.
    Krakowscy kajakarze, ściślej Paweł – „Witaminka” powtarzał spontanicznie ku zadowoleniu, albo na znak akceptacji: „o to, to, to, to, to, to : )” Aniśmy się oglądnęli gdy wielu z nas, uczestników spływu, zjadając smakowicie zapieczonego na ognisku tosta, wypijając aromatyczny jogurt, ułożywszy się wygodnie w śpiworze, namierzywszy stosownego suchara na ognisko, albo usiadłszy wygodnie w kajaku powtarzało jak mantrę: „o to, to, to, to, to, to :)” Wszyscy kajakarze wiedzieli wtedy, że jest dobrze, że nie ma nerwów, jest wygodnie i przychylnie.
     Mieliśmy też powiedzenie dopingujące: „jedziesz, jedziesz, bólu nie czujesz”. Przywiózł je z któregoś obozu treningowego lipniczanin Andrzej, podpora MKS Babia Góra w Lipnicy Wielkiej. Przydawało się ono na wąskich odcinkach rzeki, gdy trzeba było przedzierać się przez przeszkodę z trzciny, przy rąbaniu lub pileniu gnotka, przy zagrzewaniu do strzelenia bramki zawodników damskich i męskich na leśnym boisku.  
     Ot, słowa klucze otwierające komnatę wspomnień z aktywnego wypoczynku na świeżym powietrzu.
     A skąd Wingryna? To imię bohaterki legendy opowiadanej nad Wigrami. Była uroczą i odważną córką osadnika znad Wigier. Podczas burzy na jeziorze uratowała brata Floriana, kamedułę, zbieracza ziół. Zmarła z tęsknoty za ukochanym, po jego śmierci w klasztorze z tęsknoty za ukochaną. Widzieli się tylko raz w życiu przez krótką chwilę, w niepokojących okolicznościach, ale w rozłące nie przestali o sobie myśleć i siebie wspierać. Ponoć drzewa na niejednej wyspie wigierskiej szumią romantycznie o ich miłości.
     Co jeszcze pozostaje pamiątką ze spływu? Ok. 120 km. przepłyniętych przy pomocy wioseł rzeką, kanałem Augustowskim i jeziorami. Msze św. sprawowane zwykle pod gołym niebem, w świątyniach, które przygotowała natura chwaląca Boga swą rożnorodnością i pięknem. Dobra atmosfera w grupie spływowej. Życzliwość i pogoda ducha dominująca nad chwilami zmęczenia i zapalczywości. Porządek, który pozostawiali po sobie spływowicze na polanach biwakowych. Dreszczyk przy śluzowaniu w komorach wybudowanych przez polskich żołnierzy – inżynierów w XIX w. Ku przestrodze taniec śmierci namalowany na ścianie krypty grobowej w wigierskim klasztorze pokamedulskim.  Opalenizna i tężyzna : ). Umiejętność nawigowania kajakiem : ) Smak wędzonej sielawy zjedzonej nad Orlim tuż po kąpanku. Kąpanku dobrowolnym i wymuszonym : ) Albo wielość mutacji smakowych i wyglądowych suwalskiej jagodzianki : ) Hymn Orawy śpiewany jak szanta, przy wiosłowaniu na rzece i na jeziorze.
        Wdzięczność dla sponsorów naszego spływu : ) I odliczanie dni do następnego kajakowania w kolejne wakacje. Po której rzece? Tym razem może po Słupii, wprost na bałtycką plażę. O to,to,to,to,to.to!!! : ) a.z.


Menu:

Kalendarz litrugiczny:

 
Poniedziałek XXVIII tygodnia okresu zwykłego, Wspomnienie dowolne Św. Kaliksta I, św. Małgorzaty Marii Alacoque
14 października 2024r.

Warto wiedzieć:

Warto wiedzieć:

Trzech papieży przyczyniło się najbardziej do upowszechnienia Różańca:


1. Papież Pius V w 1566 roku zatwierdził formę tej modlitwy


2. Papież Leon XIII wprowadził październik jako miesiąc różańcowy. Widział w Różańcu oręż przeciwko atakom szatana.


3. Papież Jan Paweł II ogłosił Rok Różańca (2002/2003). Wprowadził również tajemnice światła. "Dzięki Różańcowi zawsze doznawałem otuchy" - wyznał.



 


xtml
css
e-parafia